środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 21.

Kochani! 
Na wstępie chciałam zakomunikować, iż ową rozmowę Dana i Alice poniżej napisała dla mnie nasza kochana Alicja K. autorka Waszego i mojego ulubionego bloga 
Alicja nie spoczywa na laurach ale ciężko przygotowuje się do matury i mimo tego znalazła chwilę aby wyskrobać coś fajnego czego ja bym lepiej nie napisała, więc niezmiernie jej za to dziękuję :)

Dziękuję Alkuuu :* 
Kocham Cię! <3
XXX



P.S. Dla wszystkich moich Czytelników, którzy nie znają Wilczej Dziewczyny ,
radzę nadrobić zaległości i przeczytać jej ff – bo warto!


XXI

Kilka dni wcześniej...


W mieszkaniu panowała nienaturalna cisza. Zwykle właściciel dbał aby chociaż cicha muzyka rozpraszała milczenie. Dzisiaj albo nie miał na to ochoty, albo jego głowa była tak przepełniona myślami, że nie zauważył braku, wędrującej zazwyczaj po korytarzach, melodii.
Alicja z dyskretnym niepokojem obserwowała, jak Dan wypija kolejną lampkę wina. Mężczyzna wytarł rudą brodę i od razu zaczął sobie dolewać alkohol, podczas gdy blondynka wciąż spokojnie sączyła pierwszą kolejkę.
- Mogłeś powiedzieć, że zwyczajnie chcesz się nawalić. - mruknęła wreszcie kobieta, nie mogąc dłużej patrzeć na zachowanie przyjaciela. - Wzięłabym wódkę.
Smith odstawił kieliszek i odchylił głowę, zamykając oczy.
- Ona wcale się nie zmieniła. - stwierdził cicho.
Dan z kolei uległ wielu zmianom po odejściu Alex. Alice wciąż pamiętała, gdy, jeszcze jako młody chłopak, pisał do niej, opowiadając o dziewczynie, która należała do tych wyjątkowych osób, zmieniających innych na zawsze. Kiedy Polka zapadła w śpiączkę, życie piosenkarza już nigdy nie było takie samo.
Pisarka westchnęła, widząc zaciśnięte szczęki bruneta.
- Minęło osiemnaście lat... - zaczęła niepewnie.
- Wiem! - przerwał przyjaciółce zirytowany mężczyzna. - No przecież wiem. Ale co z tego? Ja tylko powiedziałem, że wcale sięvnie zmieniła.
Był wyjątkowo drażliwy. Ale czemu się dziwić? To nie był zbyt przyjemny temat.
- Może powinieneś się z nią umówić? - kobieta próbowała na nowo podjąć wątek.
- Nie chce mnie widzieć. - Smith skulił się na wygodnej kanapie. - Musi mnie strasznie nienawidzić. Co ja jej niby takiego zrobiłem?
- Oj Danny. - Alice uśmiechnęła się lekko i pochyliła się, żeby poczochrać nadal bujną, chociaż przeplataną siwymi pasami, czuprynę. - Ona wcale cię nie nienawidzi. Zaczęła nowe życie. Ma córkę. Przeprowadziła się do Londynu. Może boi się wracać do przeszłości. Nie ma powodu, żeby darzyć cię nienawiścią. Po prostu stałeś się tylko wspomnieniem, do którego może nie chce wracać.
Błękitne oczy spojrzały na kobietę niepewnie. W spojrzeniu Smitha pojawił się ból, który piosenkarz bezskutecznie próbował ukryć przez tyle lat. Blondynka wiedziała, że jej słowa ranią przyjaciela, ale nie było innego sposobu, żeby zmusić go do działania, jak wywołanie w nim buntu.
Mówił tak cicho, że mimo panującego spokoju, Alice ledwo go dosłyszała.
- No cóż, spóźniłeś się z tym postanowieniem jakieś osiemnaście lat. - rzuciła luźno Polka, oglądając swoje paznokcie. - Użalanie się nad sobą nic ci teraz nie da.
Brunet zagryzł mocno wargę, odwracając wzrok. Kobieta nie rzucała z reguły złośliwych uwag, które mogły zranić inne osoby. Była na to zbyt miła. Dlatego jej zachowanie zdziwiło Smitha.
- Co dzisiaj z tobą? - mruknął wokalista, a jego dłoń niebezpiecznie zbliżyła się do butelki.
Blondynka westchnęła przeciągle, nadając pozie odrobinę arogancji. Zawsze była dobra w grze aktorskiej. Zanim Dan zdążył sięgnąć po szklane naczynie, złapała je i przysunęła do siebie, żeby znalazło się poza zasięgiem niebieskookiego.
- A co z tobą? - odparła z chłodnym uśmiechem. - Czyżbyś dalej ją...
- Nie! - przerwał natychmiast mężczyzna, przenosząc się do pozycji półleżącej. - Nic z tych rzeczy! Ja po prostu...
Kiedy przeczesywał włosy nerwowym gestem wyglądał jak tamten młody chłopak pełen ambicji i z błyskiem w oku przed jednym z nigdy niekończących się koncertów. Alice nie pamiętała, w którym dokładnie momencie w życiu muzyka pojawiło się więcej alkoholu i samotnego śpiewania nocą w dziwnych miejscach, niż koncertów oraz wywiadów. Zupełnie jakby znów znalazł się w punkcie wyjścia i nie miał pojęcia, w którą stronę pójść.
Na szczęście pisarka doskonale wiedziała, kto może ruszyć go z miejsca.
- Kochasz ją?
Czekała spokojnie, obserwując, jak Dan nieruchomo wije się w myślach, próbując wreszcie zdecydować, co czuje. Jego oddech przyspieszył, jakby brunet faktycznie wykonywał fizyczną pracę.
Wreszcie Smith z cichym jękiem oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Kobieta uśmiechnęła się lekko, gdy piosenkarz wymruczał coś niezrozumiałego w odpowiedzi.
- No to kochasz ją czy nie? - ponowiła pytanie, ale już cieplejszym tonem.
- Uchym...
- Nie słyszę...
- No kchm...
- Dan.
Niebieskie oczy spiorunowały ją pełnym irytacji spojrzeniem.
- No kocham ją! - wybuchł wreszcie, niemal wstając. - Kocham ją od tylu lat, że już nawet nie wiem, kiedy ją kocham, a kiedy nie, a kiedy już myślę, że jej nie kocham, to okazuje się, że ją kocham, ale jak ją kocham, to nienawidzę tego, że ją kocham, więc wmawiam sobie, że jej nie kocham, ale bez względu na to, co robię, bez względu na to jak się staram, to i tak... - opadł bezsilnie na oparcie sofy, spuszczając luźno dłonie wzdłuż ciała. - To i tak ją kocham.
Blondynka nie mogła powstrzymać śmiechu na widok zrezygnowania przyjaciela.
- Jasne. - warknął mężczyzna. - Jeszcze się ze mnie śmiej.
Alice wyciągnęła z torebki niewielki kawałek papieru i podała go Danowi.
- Może zamiast męczyć mnie swoimi jękami, przestaniesz tworzyć o niej smutne piosenki, których nie chcesz nikomu pokazać i się z nią umówisz? - spytała.
Smith przyglądał się rzędowi cyferek na karteczce. Wreszcie spojrzał na przyjaciółkę, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Ty mała, podstępna żmijo. - zmrużył oczy, niemal ukrywając je pod długimi rzęsami. - Wyłudziłaś od niej numer?
- Acham. - zadowolona pisarka kiwnęła głową, jak dziecko, które chwali się niedowierzającej mamie szóstką z matematyki.
Całe życie musiała walczyć z infantylizmem, który czasem przejmował kontrolę nad jej zanurzoną w chmurach głową.
- Jesteś niesamowita. - brunet parsknął śmiechem.
- Pamiętaj, nigdy nie wątp w moje nadprzyrodzone moce. - wystawiła język i napiła się chłodnego wina, powstrzymując chichot.
Smith przez jakiś czas ściskał w dłoni świstek, aż wreszcie Alice podniosła się lekko z fotela. Wiedziała, że mężczyzna chce jak najszybciej wykorzystać daną mu szansę. Błysk, który wreszcie pojawił się w jego oczach, mówił sam za siebie. W końcu piosenkarz czekał na to osiemnaście długich lat.
Dan odprowadził ją do drzwi, ale mała karteczka wydawała się być bardziej zajmująca niż przyjaciółka.
- Hej Smith...
Niebieskooki spojrzał na kobietę rozkojarzony i w tym samym momencie Alice objęła go za szyję, przytulając z całej siły.
- Nie zwal tego, okay? - mruknęła, chowając twarz w miękkim materiale bluzy piosenkarza. - I nie poddawaj się. Jestem pewna, że ona też za tobą tęskni.
- Dziękuję. - odparł Dan, uśmiechając się szeroko. - Naprawdę Ci dziękuję Alice... Ale weź już przestań. O matko, bo się uduszę...
Zawsze narzekał i udawał, że coś go boli, gdy blondynka go przytulała.
Pisarka cmoknęła brodaty policzek ze śmiechem i odsunęła się od bruneta.
- Powodzenia idioto.
Wciąż uśmiechała się, gdy przygarbiona sylwetka, z koślawymi nogami zamykała za nią drzwi. Kochała tego idiotę i chciała, żeby wreszcie był szczęśliwy. Wiedziała, że tylko Alex przyniesie tej pięknej, utrapionej duszy spokój.
Pytanie, które sprawiło, że kobieta opuściła kąciki ust, wzdychając ciężko,brzmiało:
Czy Alex nadal kochała go tak, jak on kochał ją?


***

Odwiozłam Maję do szkoły. 
W drodze powrotnej stanęłam pod budynkiem który ostatnio widziałam jakieś osiemnaście lat temu. Nic się nie zmieniło. Spojrzałam w górę. Doskonale widziałam na które z okien patrzeć. Jakiś szczekający pies, który wybiegał wraz ze swoim właścicielem z bramy, wybudził mnie z zamyślenia. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę drzwi od klatki schodowej. Automatycznie wbiłam kod otwierający drzwi i sama się zdziwiłam, że go pamiętam. Ale gdy tylko nacisnęłam pierwsze dwie liczby, palce dalej same powędrowały na następne cyferki.
Udało się.
Weszłam niepewnie do środka.
Głucha cisza otaczała korytarz.
Zrobiłam pierwsze kroki w stronę schodów prowadzących do windy. Lekko pochylona szłam cichutko w swoich botkach, aby nie stukać obcasami. Ktoś z boku pomyślałby, że jestem nienormalna, skradając się jak kot.
- Co ja robię? - uśmiechnęłam się pod nosem sama do siebie, wyprostowałam i już pewnym krokiem stanęłam koło windy. Nigdy nie lubiłam jeździć windą, bo nie raz za dzieciaka się w takiej zacięłam. Nie lubiłam też za długo na nią czekać, więc stwierdziłam, że mały spacer po schodach dobrze mi zrobi. Tak naprawdę wiem, że chciałam przedłużyć moment spotkania w cztery oczy.
Serce waliło mi jak szalone i już nie wiedziałam czy dlatego, że wchodziłam po schodach nie mając kondycji czy ze stresu. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać? W końcu może Dan tam wcale nie mieszka? Może już dawno zmienił miejsce zamieszkania.
Nieuchronnie zbliżałam się do piętra na którym znajdowało się mieszkanie Smitha.
Nagle zatrzymałam się słysząc trzaśnięcie drzwiami. Ktoś zbiegał po schodach. Przez chwilę się zawahałam, czy nie zawrócić, czy nie zejść z powrotem na dół. Kroki były coraz głośniejsze. Złapałam poręczy i popatrzyłam w górę. Zauważyłam ciemne dżinsy i znane trampki. Serce prawie stanęło mi w gardle. Na szczęście to tylko jakiś młody chłopak, zbiegał szybko ze schodów, lekko trącając mnie ramieniem na zakręcie.
- Oh przepraszam. - wydukał szybko.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się do młodzieńca i odetchnęłam z ulgą.
Odwzajemnił uśmiech a schodząc niżej jeszcze raz obejrzał się w moja stronę.
- Dobra co ma być to będzie. - w końcu trafiłam pod znajome drzwi.
Zanim zapukałam, przyłożyłam ucho do drzwi. 
Nic nie było słychać. 
W godzinach popołudniowych ludzie raczej nie siedzą w domu w ciszy. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Trzy, dwa, jeden... - odliczyłam po cichu. Zapukałam lekko. Poczekałam chwilę i zapukałam raz jeszcze. Nikt nie otworzył, nie słychać było aby ktoś w środku się krzątał.
- Może to znak, abym dała sobie spokój? - pomyślałam. - Czego ja się spodziewałam? Że Dan otworzy mi drzwi i padniemy sobie w ramiona, po tym co mu zrobiłam? Durna! - ze zrezygnowaniem stanęłam tym razem pod windą. Wściekła na siebie, że przed latami zawaliłam sprawę czekałam na nadjeżdżającą windę. Było mi już wszystko jedno. Patrzyłam tępo w zapalające się powoli numerki informujące na którym piętrze znajduje się winda.
Dojechała.
Patrząc pod nogi usłyszałam jak drzwi się otwierają.
Spojrzałam w górę.
Rozsuwające się wrota windy powoli ukazywały mi wysoką, lekko zgarbiona sylwetkę i cichy męski głos. Facet właśnie kończył rozmawiać przez telefon i odwrócił się w stronę drzwi.
Mężczyzna zrobił krok do przodu, patrząc mi w oczy ale nie odezwał się słowem.
Gdyby nie ten wzrok i uśmiech który pojawił się za chwilę nie wiem czy nie przeszłabym obok niego obojętnie gdybym go spotkała na ulicy. Nie poznałabym go.
Dan miał bardzo duży zarost i gdyby nie jego wzrost pomyślałabym, że spotkałam Cheta Fakera. Tym bardziej zmyliła mnie wełniana czapka na jego głowie, która przykryła całkowicie włosy. Ale spod okularów biły swoim błękitem jasne oczy mężczyzny.
- Alex? Co Ty tu robisz? - uśmiechnął się piosenkarz.
- Ja... ja... przyszłam... - niestety jego wzrok peszył mnie. - Przyszłam z Tobą porozmawiać. - w końcu wydukałam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! - przytulił mnie jak gdyby nigdy nic.
- Przepraszam Cię, za mój wygląd ale... - spojrzał na siebie i złapał za brodę, która była zdecydowanie za długa. Jego rzeczy też nie wyglądały na świeże. - Wejdziesz? - wskazał na drzwi.
- Tak, jasne. - skinęłam z uśmiechem. Jakoś nie przeszkadzała mi specjalnie ta jego zmiana wyglądu.
Weszliśmy do mieszkania. Po tym jak wyglądał Dan spodziewałam się, że zastanę stertę brudnych ubrań i pustych butelek po niezidentyfikowanym alkoholu, albo co gorsza jakieś panny śpiące po kątach. No w puste butelki akurat trafiłam. Było ich tyle że spokojnie mogły by zastępować kręgle na dwóch torach. Ale mimo tego zostałam miło zaskoczona porządkiem, który panował w jego mieszkaniu.
Nic się nie pozmieniało. No może z wyjątkiem paru drobnych detali.
- Gitara? Nie wiedziałam, że umiesz grać na gitarze? - stojący w salonie instrument przykuł moja uwagę.
- Nie umiem. - zaśmiał się Smith. - Czego się napijesz? - zapytał.
- Masz jakiś sok? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, obchodząc mieszkanie dookoła.
- Nie mam... ale ma piwo smakowe? - ucieszony, machał mi butelką z kuchni.
- Może innym razem, przyjechałam autem. To może być woda, herbata, kawa... co tam masz. - mało mnie obchodziło co będę pić, bardziej skupiałam się znajomym wnętrzu. Firanka w salonie delikatnie fruwała muskana lekkim wiatrem. Odsłoniłam ją, weszłam na balkon. Słońce przyjemnie świeciło. Za chwilę poczułam dłoń Dana na ramieniu. Miałam ochotę się do niej przytulić, ale wiedziałam, że najpierw obowiązki a później przyjemności. W końcu przyszłam tu porozmawiać.
- Twoja kawa. - Dan podał mi filiżankę kawy z mlekiem. Tak jak lubiłam.
- Dzięki. - wzięłam łyk gorącego napoju.
- Siadaj. - wskazał na jedno z drewnianych krzeseł i postawił swoją kawę na stoliku. Miał tu całkiem przyjemne miejsce. Cisza, spokój, widok na pobliski park, śpiew ptaków, zapach świeżej kawy który pchał się w nozdrza. Ten mały drewniany taras, miał całkiem miłą i odprężającą atmosferę. Na chwilę zapomniałam po co tu przyszłam.
- Też lubię się tu relaksować. - powiedział nagle, jakby czytał mi w myślach. Spojrzałam na niego ze zmrużonym okiem porażonym przez słońce.
- Tak. Maya dostała się do szkoły muzycznej. - odpowiedziałam.
- Muzycznej? Mhm...- niebieskooki zapatrzył się gdzieś w dal. - Śpiewa? Gra na czymś? - zapytał.
- I to i to. Pisze, śpiewa, komponuje. Gra na pianinie. - znajome? - A co u Ciebie? Koncertujecie? Nagrywacie? Piszesz nadal? - próbowałam zejść z tematu Mai no i byłam ciekawa co się u niego dzieje.
- Nie koncertujemy. Ale kto wie... może zaczniemy znów. - nastała chwila ciszy. - Piszę czasem. Ale to co napisałem przez ostatnie lata nie ujrzało światła dziennego. Może jak dopracuję swoje teksty to coś z tego będzie. Sam nie wiem. Nie jestem już taki młody jak kiedyś, nie wiem czy mi się chce. Mam inne obowiązki. - odpowiedział chyba wyczerpująco, cały czas wpatrując się w park. Nie spojrzał na mnie ani razu. Za to ja nie mogłam się na niego napatrzeć i przyzwyczaić do jego nowego wyglądu.
- Obowiązki... skądś to znam. - uśmiechnęłam się biorąc do ust kolejny łyk.
- Powiedz mi... - Dan zdjął czapkę z głowy a jego niesforne włosy sterczały na wszystkie strony. Delikatnie dłonią zaczesał je do tyłu. Jego zmarszczone brwi nad okularami, skupiły moją uwagę. - Kiedy chciałaś mi powiedzieć? - zapytał a ja nie mogłam wydusić z siebie słowa. - Dziś? Po to tu przyszłaś? - skierował gesty w moja stronę. Nie wiedziałam jak mam odebrać ton jego głosu, więc się nie odzywałam i czekałam co będzie dalej. - Wiesz... - zaczął bawić się łyżeczką mieszając w kawie. - Miałem do Ciebie kilka dni temu zadzwonić. Moja przyjaciółka Alice dała mi Twój nr telefonu. I do dziś biję się z myślami czy powinienem sobie zawracać Tobą głowę... - nie to chciałam usłyszeć. 
- Dan... ja rozumiem, ja wiem, ja zdaję sobie sprawę i wcale mnie to nie zdziwi jeśli nie będziesz mnie chciał już znać, ale... przyznaje się stchórzyłam. - odpowiedziałam nie owijając w bawełnę.
Co ja najlepszego narobiłam?
- Wiem, przepraszam Cię za to, ale nie jestem w stanie Ci tego wytłumaczyć. Jestem idiotką, która pozbawiła Cię najlepszych lat życia Twojego dziecka. Ale byłam zagubiona i sama nie wiedziałam co mam robić. Wiem, że to nie jest wytłumaczenie i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nawet nie chce tego robić... - odpowiedziałam ze łzami w oczach po czym wstałam i chciałam wyjść. Jak na złość zaplątałam się we fruwającą firankę. Takie rzeczy zawsze zdarzają się w najmniej odpowiednich momentach.
- Szlag by to! - machałam rękoma próbując wyswobodzić się z jej uścisku.
- Nie ruszaj się. - spokojny głos i delikatne ruchy dłońmi uratowały mnie od śmierci przez uduszenie się firanką. - Alex... - Dan stojąc na przeciwko mnie sięgnął do kieszeni spodni. Wyjął portfel a z niego małą pogniecioną karteczkę. Delikatnie rozwinął ją w swoich nadal zgrabnych choć lekko krzywych paluszkach i popatrzył na nią.
- Czy to jest jeszcze aktualne? - podstawił mi ją pod nos i popatrzył z miną zbitego psa.
Na małym papierku, widniało ledwo widoczne pismo ale widoczne na tyle abym mogła to przeczytać...
„Kocham Cię i przepraszam.”

To była kartka którą zostawiłam u niego po naszej ostatniej wspólnej nocy. Nocy po której za dziewięć miesięcy przyszła na świat Maya. Trzymał tą kartkę przy sobie przez osiemnaście lat? W życiu bym się tego nie spodziewała. Małe coś a jak to idealnie wpasowało się do naszej sytuacji. Stojąc w przeciągu między fruwającą firanka, która co jakiś czas ocierała się o nas, spojrzałam na Dana.
- Tak. Jak najbardziej. - uśmiechnęłam się do szatyna pełna nadziei.
- To ja już nie potrzebuję więcej żadnych odpowiedzi. - Smith wyrzucił karteczkę przez balkon, która pofrunęła z wiatrem. Zbliżył swoje dłonie i delikatnie złapał mnie za podbródek. - Obiecaj mi tylko, że tym razem nie uciekniesz. – cmoknął mnie w delikatnie w usta.
- Obiecuję. - odpowiedziałam cichutko a Dan uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie raz jeszcze. 
Nogi miałam jak z waty, żołądek ze stadem motyli i ściśnięte gardło. 
Ale uwierzcie mi... to był najlepszy pocałunek w wykonaniu Smitha.


Tadam :)
Rzygam tęczą! A Wy?
Ale spokojnie.... to jeszcze nie koniec!
Czekajcie na następne rozdziały ! :) 

piątek, 3 kwietnia 2015

Świąteczny Flashback

***
flashback

- Dlaczego uciekłaś? - zaskoczył mnie z samego rana pod domem moich rodziców. Zaatakował kiedy wsiadałam własnie do auta.
- Nie uciekłam... - odpowiedziałam nie patrząc na niego, bo nie umiałam mu kłamać prosto w oczy.
- Myślałem, że jak się obudzę to będziesz obok mnie... - nie odpuszczał.
- Dan, daj spokój, jesteśmy dorośli. Poniosło nas i tyle. - próbowałam go jakoś spławić. Robiłam to trochę wbrew sobie. Z jednej strony cieszyłam się jak cholera, że przyszedł ale z drugiej wiedziałam, że muszę go sobie odpuścić. Po jutrze wracałam do Polski. 
- Nie spławiaj mnie. - zatrzasnął mi drzwi od samochodu przed nosem kiedy szykowałam się aby wsiąść do auta. - Proszę... 
Jego wielkie smutne oczy wpatrywały się we mnie z nadzieją, że jednak go tam nie zostawię. No i nie zostawiłam. Nie chciałam go zostawiać. 
- Dobra wsiadaj. Pogadamy po drodze do szpitala. - zaproponowałam. W oczach Dana zapaliła się iskierka nadziei a ja lekko uśmiechnęłam się pod nosem widząc ten błysk w jego oku.
Droga do szpitala była dość długa a wczesne godziny ranne nie należały do najprzyjemniejszych. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej po kawę. 
- Jak Ty się w ogóle znalazłeś pod moim domem? - zapytałam płacąc za kawę.
- Woody mnie podwiózł. - odpowiedział wypijając łyk kawy, którą się poparzył.
- Uważaj, gorąca... - wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę aby wytrzeć mu brodę, którą ochlapał sobie kawą kiedy wypluwał ją z ust z powrotem do papierowego kubeczka. Trochę się wzdrygnęłam kiedy dotknął mojej dłoni. Ale nie dlatego, że się wystraszyłam. Poczułam jego delikatną dłoń, popatrzyłam mu w oczy i oblałam się rumieńcem. Delikatnie oddałam mu chusteczkę.
- Dobra jedziemy. - westchnęłam i kiwnęłam głową w stronę auta. 
Jechaliśmy najpierw trochę w milczeniu, rozmowa się nie kleiła, albo żadne z nas nie chciało pierwsze zacząć. Nikt nie chciał poruszać tematu ostatniej nocy? To była dość krępująca sytuacja. Co chwilę jedno zerkało na drugie głupio się uśmiechając. W radio leciała jakaś muzyka. Dan dał głośniej i zaczął się wygłupiać śpiewając dziwną piosenkę. 
- Nie rozśmieszaj mnie jak prowadzę! - nie mogłam się powstrzymać od śmiechu kiedy to słyszałam. - Postaw tą kawę, bo porozlewasz! - wskazałam na małą półeczkę w samochodzie która miała dwie przegródki na kubki. Próbowałam go uspokoić kiedy dziwnie wymachiwał rękoma. Niestety nie obeszło się bez rozlanej kawie na jego koszulce.
- Jesteś głupi. - pękałam ze śmiechu.
- Dzięki! - oburzony moim stwierdzeniem, wycierał koszulkę po czym zapiął bluzę tak aby nikt zobaczył jego plamy. - W nocy mówiłaś co innego. - podniósł jedną brew do góry spoglądają na mnie spod okularów. Chciał się odegrać za tego "głupka" ? 
- Ja? A co niby? - udawałam, że nie pamiętam. Albo serio nie pamiętałam. Albo zapamiętałam tylko to co chciałam.
- Na pewno nie to, że jestem głupi. - ktoś poczuł się urażony? - Mówiłaś, a właściwie krzyczałaś "Oh Dan! Jesteś boski! Oh tak! Nie przestawaj!" -  wokalista świetnie odegrał damską rolę, wzdychając i krzycząc. A jego śmiech był zaraźliwy i choć chciałam być poważna to nie mogłam. Dobrze, że byliśmy w samochodzie i nikt nas nie słyszał.
- Pfff! Wcale tak nie krzyczałam! Chciałbyś! - oburzyłam się, bo to była nie prawda. 
- Hahaha, no dobra żartowałem... - zaśmiał się. - Ała! Za co? -  oberwał ode mnie pięścią w żebro.
Nie odpowiedziałam tylko uśmiechnęłam się najbardziej uroczo jak umiałam. Widząc radość bijącą od niego, samej chciało mi się cieszyć. 
W szpitalu, byłam umówiona z doktorem, który się mną opiekował podczas mojej śpiączki. Grzecznie przedstawiłam się młodej dziewczynie na recepcji, która zaczęła coś klikać w komputerze po czym skierowała mnie do odpowiedniej sali. Dziwnie się czułam przechodząc przez korytarz i jeszcze z Danem u boku. Miałam wrażenie, że wszystkie salowe i pięlęgnarki się na nas gapią i o wszystkim wiedzą, tym bardziej, że co druga z nich uśmiechała się do Dana. 
- Widzę, że masz tu niezłe branie. - nie mogłam tego zostawić bez komentarza.
- Zazdrosna? - zapytał.
- A skąd! - odparłam stanowczo.
- Wiesz jak czasem musiałem się namęczyć, żeby dostać się do Twojej sali? Powinnaś być im wdzięczna.
- Ja? Ja się nie prosiłam, żebyś przesiadywał przy moim łóżku... - powiedziałam to nie zastanawiając się.
- Mhm... to nie było miłe. - odparł wokalista.
- Przepraszam, nie to miałam na myśli. - co ja sobie myślałam?
Po dwudziestu minutach miałam już w rękach wszystkie potrzebne, papiery, historie i wypisy ze szpitala, które musiałam zabrać ze sobą do Polski. Podziękowałam za wszystko lekarzowi i pożegnałam się. Co dalej? Nie miałam konkretnych planów na dziś. Byłam już spakowana i czekałam na powrót Toma. Jednak nie docierało do mnie, że wyjeżdżam. Nie wiedziałam co mnie czeka w Polsce. I jeszcze ta noc z Danem, której resztę przepłakałam kiedy wyszłam z jego mieszkania. Ale pogodziłam się z tym, że to była tylko przygoda. On chyba liczył na coś więcej a ja nic więcej mu dać nie mogłam. Stałam i przed szpitalem, czekając na Dana który gdzieś zgubił się w szpitalnych korytarzach, szukając automatu w wodą i zastanawiałam się co teraz?
- To jakie plany na dziś? - zapytał szatyn popijając wodę z butelki.
- Właśnie o tym myślałam i... nie mam pojęcia? Chyba wrócę do domu i ... - zaczęłam się chwilę zastanawiać, co zrobię jak wrócę, ale nic mi do głowy nie przychodziło.
- To ja Cię zabieram w fajne miejsce. - odpowiedział zadowolony.
- A Ty czasem nie masz jakiś zajęć? Nagrań w studio czy coś? - zapytałam.
- Spokojnie, mam dziś czas. Dla Ciebie. - Dan objął mnie ramieniem, a ja znów poczułam jak oblewam się rumieńcem. W jednej chwili chciałam aby tak zostało na zawsze ale z drugiej strony wiedziałam, że tak nie może być. Ale dlaczego nie mogło być tak jak w moim śnie? Mogłam rzucić wszystko i zostać tu z nim. Chyba się bałam, że nie będzie tak kolorowo. Ale kto nie ryzykuje ten nie żyje, prawda? Wahałam się jak typowa październikowa waga. Byłam kiepska w podejmowaniu decyzji. A jeśli już to zajmowało mi to sporo czasu, a ja teraz takiego czasu nie miałam.
Dałam Smithowi kluczyki, bo chciał mnie zawieźć w jakiejś miejsce znane tylko jemu. 
- Pokaże Ci Tamizę od innej strony. Takiej jeszcze nie widziałaś. - ucieszony chłopak odpalił silnik.
Jechaliśmy krótko w wyznaczone miejsce. A później spacerowaliśmy podziwiając widoki parku, łąki i Tamizę która faktycznie wyglądała zupełnie inaczej niż w centrum Londynu. Wąska, leniwa, jej brzegi zarośnięte przez drzewa i krzaki a jej poziom w ciągu doby zmieniał się nie do poznania. Można też był spotkać gęsi wylegujące się na brzegach czy taplające w wodzie. Widok był niesamowity wręcz sielankowy. Jakbyśmy byli w całkiem innym miejscu na świecie.Spokój i cisza, którą jedynie zakłócały lądujące samoloty na pobliskim lotnisku Heathrow. Kamieniste brzegi trochę utrudniały nam wycieczkę, ale widoki jak na przykład dwa łabędzie pływające sobie beztrosko, rekompensowały nam wszystko.
- Szkoda, że nie mamy suchego chleba. - stwierdził Dan zatrzymując się przy łabędziach i robiąc im zdjęcie.
- Łabędzi się nie dokarmia, a jeśli już to nie chlebem. - szturchnęłam Dana w łokieć.
- Ej, nie wyszło mi zdjęcie. - zmarszczył brwi a ja wzruszyłam ramionami. To czym się je karmi? Myślałem, że lubią jeść chleb?
- Lubić lubią, ale nie mogą dostawać tylko chleba. Daje się im jakieś zboża i warzywa. - odpowiedziałam.
- Dobrze wiedzieć. Następnym razem wezmę marchewkę. - uśmiechnął się szatyn.
Spacerowaliśmy, wygłupialiśmy się i rozmawialiśmy, aż znaleźliśmy miejsca godne naszych tyłków. Dan rozłożył swoja bluzę na trawie abym mogła usiąść nie brudząc się. Sam usiadł za mną. Trochę mnie sparaliżowało, bo nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Gdy poczułam ciepło na moich plecach, obejmujące mnie ręce, i drapiącą brodę na moim ramieniu oraz zimne ucho na policzku, powinnam wstać i powiedzieć, dziękuję postoję. Ale nie zrobiłam tego. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w oddech Dana. Był spokojny i opanowany, na swoich plecach czułam jego serce , które waliło w klatce piersiowej. Już za chwilę nasze oddechy były jednakowo miarowe, a zimne ucho się zagrzało. Siedzieliśmy w milczeniu. Nie potrzeba było słów. Słuchaliśmy śpiewu ptaków i nadlatujących samolotów. Tak w szczególności samoloty były bardzo romantyczne. Było mi tak cholernie dobrze! Chciałam tylko aby ta chwila trwała wiecznie. Po jakimś czasie usłyszałam lekkie westchnięcie i zimne usta na szyi.
- To łaskocze. - zrobiłam delikatny unik.
Dan próbował mnie znów pocałować ale łaskotki nie dawały mu szansy. Doszło do walki na łaskotki, w której wygrał i znalazł się nade mną przytrzymując moje obie ręce.
- I co teraz? - zapytał.
Zaśmiałam się jeszcze raz, bo każdy z nas dobrze wie jak kończą się takie zabawy z chłopakami.
- Rób co chcesz, tylko proszę, nie łaskocz mnie więcej. - poddałam się całkowicie temu chłopakowi.
Smith nie puścił moich dłoni tylko powoli schylił się ku mnie, a ja widząc wielkie niebieskie zbliżające się oczy i czując miętowy oddech wokalisty czułam, że serce wyskoczy mi z piersi. Nie przeszkadzało mi, że te siedemdziesiąt kilogramów żywej wagi siedziało na mnie i uciskało mój pęcherz. Po co ja piłam tą kawę? 
Danowe usta zbliżyły się do moich czy tego chciałam czy nie. Ale chyba jednak chciałam. Moje dłonie zostały w końcu zwolnione z uścisku szatyna i mogłam zatopić swoje palce w jego czuprynie. Pocałunek nie był długi ale treściwy. I nie chodzi tu o wymianę płynów, nie, nie. Miał w sobie to coś, po czym czujesz, że chcesz więcej i więcej. Tak też się stało. Wycałowani i rozanieleni postanowiliśmy coś zjeść i spędzić resztę dnia ze sobą. Jak nastolatki trzymające się za rączki, unosząc się kilka centymetrów nad ziemią wróciliśmy do auta.
- Jedźmy do Ciebie... -  oznajmiłam.
Dojeżdżając do jego mieszkania, pomyślałam sobie "Co ja robię? Przecież znowu go zostawię..." Ale weszłam na górę z myślą, że jakoś to muszę zakończyć i że zaraz stąd wyjdę. Niestety nie udało mi się. Wyszłam ale po paru długich godzinach spędzonych w sypialni Smitha. Znowu uciekłam ale zostawiłam mu karteczkę. 
"Kocham Cię i przepraszam."

*** 

- Mamo! Ile tam jeszcze będziesz? Żyjesz? - Maja dobijała się do łazienki.
- Już, już wychodzę. - pochłonięta wspomnieniem z młodości, ostatniej nocy w Londynie, nie zauważyłam, że woda w wannie zrobiła się już chłodna. Wciągnęłam korek i pozwoliłam jej spłynąć. Wzięłam szybki gorący prysznic i zwolniłam łazienkę.
- No w końcu, myślałam, że się zleje w gacie. - Maja wparowała do toalety.
Owinięta w ciepły szlafrok, zaparzyłam sobie kawę i odpaliłam laptop. Bezmyślnie gapiłam się w ekran popijając kawę. Po dłuższej chwili wpisałam nazwę ulicy na której kiedyś mieszkał Dan. 
- Mam nadzieję, że nadal tam mieszkasz... - powiedziałam po nosem. - Maja szykuj się, to podwiozę Cię do szkoły! - krzyknęłam do córki w łazience.
- Ale miałasz sziś zosztasz f domu i odposzywaś? - Majka wyjrzała z łazienki ze szczoteczką w buzi.
- Ale zmieniłam zdanie. Muszę coś załatwić. - wciągałam obcisłe rurki na swój już nie młody tyłek.
- Co takiego? - zapytała.
- Coś bardzo ważnego. I wierz mi jak tego nie zrobię to będę żałować do końca życia. - odparłam na wdechu, zapinając zamek spodni.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć że...
- Ciii... zaufaj mi, Maju.
- No nie wiem, boję się, że zrobisz jakąś głupotę. - nastolatka wypluła zawartość spienionej pasty do zębów.
- Hej, czy to nie ja powinnam Ciebie umoralniać a nie Ty mnie? - zapytałam.
- Jak chcesz? Ale ja do niego "tato" nie będę mówić... - Maja zatrzasnęła mi drzwi od łazienki przed nosem.


Wesołych Świąt Wielkiejnocy Życzę Wam wszystkim i każdemu z osobna :*
Dla Was Dan machający girami na Flaws z Lolli :)



wtorek, 31 marca 2015

20. rozdział

XX

"Kiedy wyjeżdżałam z Londynu, deszcz padał tak mocno jakby wszyscy ludzie świata się zebrali razem i zaczęli płakać. Ja na pewno płakałam opuszczając to miasto. Tom objął mnie i ucałował w czubek głowy. Zapewniał, że wszystko będzie dobrze i się ułoży. Starałam się wierzyć w jego słowa mimo, iż czułam całkiem co innego. 
Polska. Słońce przywitało nas ciepłym uśmiechem. Teraz jesteśmy tu. Zaczynam nowy rozdział. 
Londyn nie istnieje..."
- Londyn nie istnieje... przeczytałam ostanie zdanie z mojego pamiętnika wzdychając. - Czyżby? - z ironią parsknęłam śmiechem i zatrzasnęłam stary pamiętnik. - Dobra, ogarnij się Alex. - mówiłam sama do siebie, mocno ściskając twardą okładkę.
- Mamo!piękna osiemnastolatka, ubrana w czarne rurki, czarną kurtkę i koszulę flanelową w czerwoną kratę podeszła do mnie od tyłu i przytuliła się mocno. - Znowu czytałaś pamiętnik? - zapytała.
- Nie, tak tylko... - zaczęłam.
- Mamo, przecież Cie znam, nie musisz kłamać. Po co to robisz? Po co do tego wracasz? Jesteś masochistką. - nastolatka stała już przede mną i wpatrywała się we mnie dużymi błękitnymi oczami.
- Nie mów tak... - szepnęłam.
- Mamo, ale tak właśnie jest! Psycholog kazał Ci pisać pamiętnik żebyś wyrzuciła z siebie wszystkie emocje, tak? Żeby było Ci lżej. Nie kazał Ci go czytać w kółko. - nastolatka trzymając mnie za rękę zaprowadziła na sofę. Na przeciwko sofy w kominku lekko tlił się ogień. 
- Mam pomysł. Ale nie wkurzaj się na mnie od razu. - powiedziała dziewczyna. - Spalmy go.
- Co? - krzyknęłam.
- No tak. Spalimy go i to będzie koniec ery tej opowieści. Bo Ty cały czas żyjesz tak, jakbyś chciała dopisać tam następny rozdział. Musisz o tym zapomnieć. Szczególnie teraz kiedy wyjeżdżamy do Londynu. Ale pamiętaj, to będzie inny Londyn. Tam będziemy mieć nowe życie i obiecaj mi, że nie będziesz wracać do tego co było? Ok? - westchnęła. - Obiecaj mi, że nie będziesz go szukać... 
Spojrzałam na swoją córkę ze łzami w oczach. Ale to co mówiła miało sens. Nie wiem po kim była taka mądra i rozsądna ale na pewno nie po mnie ani po swoim ojcu. Jedno wiedziałam. Odziedziczyła po nim talent i wrażliwość.
Uklękłyśmy przed kominkiem. Wrzuciłam do niego stary pamiętnik. Patrzyłyśmy jak kolejne kartki znikają w ogniu. Byłam szczęśliwa, że mam Maję. Była moim oczkiem w głowie. Kochałam ją nad życie i zrobiłabym dla niej wszystko. Dlatego wyjeżdżałyśmy do Londynu. Maja dostała się do renomowanej szkoły muzycznej. Nie mogłam zaprzepaścić jej talentu. Skupiłam się na niej, a moja kariera odeszła na drugi plan. Ale musiałam wychować córkę, zarobić i odłożyć pieniądze na jej przyszłość, dlatego z biurowej asystentki stałam się fotografem. Pracowałam dla kilku gazet, robiłam sesje fotograficzne z modelkami. Nie narzekałam na brak pracy. Ona dawała mi satysfakcję i całkiem pokaźne zarobki.
- Chodź, idziemy spać, już jest późno a jutro mamy lot. - powiedziałam Majka.
Położyłyśmy się razem na moim łóżku. Mimo, iż Maja miała swój pokój,  bardzo lubiła przychodzić do mojej sypialni. Często leżałyśmy i gadałyśmy do późnej nocy. 
- Zadzwonię jeszcze do taty, ok? Obiecałam mu. - uśmiechnęła się i pobiegła jeszcze raz do salonu. 
Kiedy Maja rozmawiała z Tomem, ja zastanawiałam się jakby potoczyło się moje życie gdybym została wtedy w Londynie i nie wróciła z Tomem? Ale wróciłam. Po powrocie Dan często do mnie pisał i dzwonił, ale ja unikałam z nim kontaktu. Czasem odpisałam mu kilka słów, ale nie nigdy nie pozwoliłam sobie na dłuższą rozmowę. Nigdy też nie powiedziałam mu, że mam córkę... że mamy córkę. Nie pojechałam też na żaden z koncertów Bastille w Polsce, choć Dan za każdym razem wysyłał mi wejściówki. Czasem natknęłam się na jego zdjęcia w internecie jak obściskuje jakąś blond modelkę. Najpierw robiło to na mnie wrażenie ale później już przestało. W końcu i on przestał się odzywać. Kontakt urwał się na dobre, a mnie już nie interesowało co dzieje się w okół jego zespołu. Może zrobiłam błąd. Może powinnam mu powiedzieć o ciąży. Dla mnie było jasne kto jest ojcem mojego dziecka. Tom też o tym dobrze wiedział, ale nie poruszaliśmy tego tematu, a on świetnie sprawdzał się w roli ojca. I nadal świetnie się nią zajmuje mimo, iż rozstaliśmy się kiedy mała miała 4 latka. Teraz jest już dorosłą młodą kobietą i zna całą prawdę. Dwa lata temu powiedziałam jej o wszystkim a także dałam jej do przeczytania mój pamiętnik. Kiedy skończyła powiedziała tylko "Sceny łóżkowe ominęłam" i uśmiechnęła się do mnie. Myślałam, że rzuci we mnie tym pamiętnikiem, czymkolwiek co będzie miała pod ręką, ale ona podeszła do mnie i przytuliła mnie tak mocno, że brakło mi tchu. Kilka nocy przepłakałyśmy razem. Ja ją przepraszałam za wszystko a ona i tak dziękowała mi za wspaniałe dzieciństwo i za Toma. Dla niej on był jej prawdziwym ojcem. Stwierdziła, że nie chce poznawać Dana i niech tak zostanie. Nie chciała też słuchać jego muzyki ale chętnie czytała jego teksty. Jakby chciała się czegoś z nich dowiedzieć. Czegoś czego ja nie umiałam jej powiedzieć o nim. Maja też pisała i komponowała muzykę. Cieszyła się, że ma po nim talent. Bardzo to kochała i spełniała się w tym. Ale ja widziałam, że oprócz talentu, miała jeszcze mnóstwo jego cech.

Londyn, 2032 rok.

- Kiedy ostatnio byłyśmy u dziadków? - zapytała Maja.
- No... jakieś pięć lat temu? - próbowałam sobie przypomnieć.
- Wiesz, nawet cieszę się, że u nich zamieszkamy. Mają piękny dom i ten ogród i las dookoła. - Maja się rozmarzyła, uwielbiała spędzać czas biegając po okolicy jako małe dziecko.
- No trochę się tam pozmieniało przez te lata, ale fakt. Okolica jest przyjemna. - potwierdziłam.
- Wujek Matt też będzie? - zapytała znów.
- Nie wiem kochanie, pewnie tak. Jak mógłby nie przywitać swojej ukochanej chrześnicy. - zaśmiałam się.
- Cieszę się, że tu jesteśmy. Nie wiem czemu ale, ja tu czuję się jak u siebie. - stwierdziła nastolatka.
- To dobrze. Bo przez następne kilka lat będziesz się tu uczyć i spędzać czas.
- Mi pasuje! - oznajmiła zadowolona.
Jadąc taksówką, podziwiałyśmy widoki z okna. Kiedy dotarłyśmy pod dom moich rodziców, oni już wyczekiwali nas w progu. Taksówkarz pomógł mi wypakować bagaże a Majka pobiegła od razu przywitać się z dziadkami. Od razu zaczęło się "Sto pytań do..." i "Jedz, jedz, bo źle wyglądasz". Kiedy już byłyśmy nakarmione i przepytane w każdej możliwej dziedzinie, pozwolili nam się rozpakować i odpocząć. Majka jeszcze szalała ze swoim wujkiem. Patrzyłam na nich jak na dwójkę rozrabiających dzieciaków i tylko czekałam co tym razem się stanie, kto lub co ucierpi w tym domu. Ale nie mogłam im tego zabronić. Siły powoli opadały więc poszłam położyć się spać. Po cichu wymknęłam się do domku gościnnego przy domu rodziców. Nic się tam nie zmieniło. Rozejrzałam się dookoła. Pierwszą moją myślą było to, że trzeba tu zrobić remont i zmienić wystrój tak aby razem z Mają dobrze nam się mieszkało.
Szczęśliwa, że cała rodzina jest w komplecie, zasnęłam nie czekają nawet na córkę. 

Kilka tygodni później

Wakacje dobiegały końca, a od września Maja zaczynała nową szkołę. Nie mogła się już doczekać. Remont wyszedł nam całkiem fajnie. Naprawdę czułyśmy się tu jak u siebie. Z tej okazji, że jesteśmy takie dzielne postanowiłam zabrać córkę na zakupy. Czasem jak była młodsza, wpadałyśmy na kilka dni do Londynu na szybkie zakupy i w odwiedziny dziadków. Akurat zaczęły się sezonowe wyprzedaże co oznaczało dla nas raj zakupowy. Wsiadłyśmy w auto moich rodziców i pognałyśmy na zakupy. Zwiedziłyśmy wielkie centra handlowe, w każdym sklepie wygłupiałyśmy się przymierzając dziwne rzeczy których nigdy byśmy nie kupiły. Tak, nasze zakupy nie wyglądały jak normalne zakupy matki  z córką, tylko jak zakupy dwóch nieokrzesanych wariatek. Matka natura mnie oszczędzała i mimo swojego wieku, nie wyglądałam, aż tak staro jak powinny wyglądać panie po czterdziestce. Ani tak się nie czułam. Obładowane torbami i z zadowolonymi minami wsiadłyśmy do auta.
- To co wracamy do domu? Czy jedziemy coś zjeść? - zapytałam.
- Zjeeeeść! - Majka przeciągnęła słowo. - Ale wiesz co? Wstąpimy jeszcze do tego sklepu muzycznego do którego zabierał Cię wujek Matt i ... no wiesz kogo tam spotkałaś... przepraszam nie powinnam Ci przypominać. - Majka zapędziła się trochę z wypowiedzią. 
- Nic się nie stało. Jasne, że pojedziemy. - Zdziwiłam się nie zrobiło to na mnie wrażenia. Może w końcu udało mi się o tym zapomnieć?
Dojechałyśmy na miejsce. Jak zwykle był problem z zaparkowaniem pod samym sklepem, więc zaparkowałam trochę dalej. Ale pomyślałam, że kilka metrów spacerku dobrze nam zrobi. Szłyśmy wzdłuż ulicy, spoglądając na wystawy sklepów i zatrzymując się przy każdej. Jedna przykuła moja uwagę. Mała księgarnia mieszcząca się zaraz obok wielkiego sklepu muzycznego.
- Mamo idziesz? - krzyknęła córka.
- Tak, tak, chwileczkę. - odpowiedziałam, wpatrując się w wystawę.
- Mamo ja idę, jak coś jestem w środku. - Majka pobiegła do sklepu.
- Jasne. - odpowiedziałam, nie zwracając na nią uwagi. 
Moją uwagę na wystawie przykuła książka oznaczona jaki bestseller tego roku. Jej tytuł wydał mi się tak znajomy "Czy sny mogą doprowadzić do szaleństwa?" Autor: Alicja Kiełczewska. Po krótkim namyśle weszłam do małej księgarni, załapałam za książkę i od razu pomyślałam, że to coś dla mnie. Z tyłu książki widniał krótki opis opowieści a także krótka wzmianka o autorce.

"...Młoda polska pisarka stworzyła opowieść o miłości, pokonywaniu własnych słabości, 
wyborach, które nie zawsze są łatwe i snach które nie zawsze pomagają normalnie żyć..."

Już w księgarni zaczęłam czytać pierwszy rozdział angielskiego wydania tej książki, po czym szybko zorientowałam się, że jednak muszę ją kupić. Natychmiast. Ledwo przecisnęłam się przez tłum przy kasie. Wszyscy mieli w ręku tę książkę. Zapłaciłam kasjerce a ona uprzejmie poinformowała mnie, że mogę podejść po autograf z dedykacją, bo autorka właśnie je rozdaje. Spojrzałam w głąb sklepu i faktycznie. Śliczna, delikatna blondynka o śmiejących się dużych oczach i szczerym uśmiechu każdemu kto podszedł po autograf poświęcała chwilę na rozmowę. Ustawiłam się więc w kolejce. Kiedy nadeszła moja kolej autorka przywitała się ze mną i zapytała dla kogo ma być dedykacja. Usiadłam na krześle obok stolika i odpowiedziałam jej po polsku.
- Pani jest polką? - zapytała zaskoczona pisarka.
- Tak, niedawno przyjechałam z córką do Londynu. - odpowiedziałam.
- O, to może dedykacja dla córki? Ile ma lat? 
- Osiemnaście. - odpowiedziałam.
- To musi koniecznie przeczytać tę książkę. Przyznam się pani... - mówiła półszeptem a przecież raczej nikt nie znał tu polskiego - ...że napisałam to opowiadanie jak byłam w jej wieku. Ale wiadomo musiałam trochę rzeczy pozmieniać, bo jak bym to teraz przeczytała to bym się samej siebie przestraszyła. - zaśmiała się na głos. - To jak piszemy dla córki? Jak ma na imię?
- Czemu nie? Maja. - odparłam z uśmiechem.
- A jak pani się dowiedziała o mojej książce? - blondynka nie odrywając się od pisania zapytała.
- Po prostu przechodziłam obok i tytuł przykuł moją uwagę, weszłam.... no i kupiłam. Rzadko mi się to zdarza, ale czuję, że muszę ją mieć. - odpowiedziałam i nie wiedziałam czy weźmie mnie za wariatkę czy nie. A ona przygryzając długopis westchnęła tylko "aha". Poczułam, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała więc zaczęłam dalej. - Kilkanaście lat temu, przeżyłam wypadek i leżałam w śpiączce podczas której miałam sen. Po przebudzeniu myślałam, że to wszystko działo się naprawdę. Moje życie się pokomplikowało. Eh.. długa historia, nie będę panią zamęczać. Dziękuję za autograf. - wstałam z krzesła.
- Poczekaj! - krzyknęła pisarka. - Jestem Alicja, jakbyś chciała kiedyś opowiedzieć całą historię to chętnie jej posłucham. - wyciągnęła do mnie rękę.
- A ja Ola, to znaczy Alex. - zaśmiałam się i odwzajemniłam uścisk dłoni. 
- Proszę, o mało nie zapomniałaś o niej. Może wymienimy się numerami? Przez jakiś czas będę w Londynie. - uśmiechnęła się uroczo.
- Pewnie, czemu nie? - ta pisarka, zrobiła na mnie naprawdę miłe wrażenie.
Po wszystkim oddaliłam się powoli w kierunku wyjścia z uśmiechem na twarzy. Nie patrzyłam przed siebie. Przeciskałam się przez tłum ludzi i mocno przytulałam książkę Alice, aby jej nie zgubić. Nie lubiłam tłoków. Ludzie w takich warunkach ze sobą nie współpracują. 
- Przepraszam! - powiedziałam już poirytowana, zamyślona i w swoim ojczystym języku. - Boże co za ludzie... - odepchnęłam jakiegoś faceta nie zwracając uwagi czy to jego żebra czy mostek, czy brzuch. Nagle poczułam, że nie mogę iść dalej. 
- Co jest? - powiedziałam pod nosem. Ktoś trzymał mnie za ramię.
- Alex? - męski głos wydał mi się znajomy. W tej samej chwili ktoś pchnął mnie na tego faceta. Spojrzałam do góry i prawie zemdlałam. Nogi mi się ugięły a żołądek skurczył do wielkości orzeszka. 
- D...Dan? - głos mi się załamał.
Nie mogłam oderwać oczu od jego dziwnego zarostu i bujnej czupryny, którą nadal miał. Ale uśmiech szybko mu zszedł z twarzy.
- Trochę... dawno się nie widzieliśmy. Nie sądziłem, że kiedykolwiek Cię jeszcze spotkam. powiedział, patrząc w podłogę jakby się czegoś wstydził.
- Ja też nie sądziłam. - nastała ta niezręczna chwila ciszy.
- Więc... co tu robisz? - zapytał.
- Kupiłam książkę. Autorka jest polką. - powiedziałam, pokazując książkę.
- Alice... - spojrzał w stronę pisarki. - Tak, to moja... dobra przyjaciółka. - uśmiechnął się.
- Serio? Znacie się? - zapytałam zdziwiona. Nasz rozmowa przebiegała jakbyśmy się spotkali raptem po tygodniu nie widzenia się a nie po kilkunastu latach.
- Tak. Poznałem Alice na studiach. - odpowiedział Dan. - Ale chyba nie przyjechałaś do Londynu aby kupić jej książkę? - zapytał marszcząc brwi.
- Nie, nie jestem na zakupach z... właściwie to muszę już iść. - ugryzłam się w język,zapomniałam że Maja na mnie czeka.
- Czekaj, chyba możemy pogadać? - Dan ponownie złapał mnie za rękę.
- Przykro mi Dan ale nie, nie mam czasu, nie przyjechałam tu dla Ciebie, mam inne prawy. Fajnie było się spotkać ale ... przepraszam Cię. Naprawdę muszę iść. - odwracając się, pech chciał, że wpadłam na własną córkę.
- Mamo??? - Maja stała przed mną i chyba słyszała naszą rozmowę. - Możesz mi wytłumaczyć co tu się dzieje? - przyciągnęła mnie do siebie i nie spuszczając wzroku z Dana zapytała. Kiedy się złościła, marszczyła tak samo brwi jak jej ojciec.
- To Twoja córka? - zapytał Dan.
- Jestem Maya. - wyciągnęła do niego dłoń.
- Tak to jest Maya, a to jest... - nie zdążyłam odpowiedzieć.
- Dan. Miło mi. - wysoki szatyn uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń. - Ile masz lat? - zapytał.
- Osiemnaście... - Maya patrzyła mu prosto w oczy, a ja czekałam co się dalej wydarzy.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego. Przepraszamy Cię... Dan, ale spieszymy się z mamą. Miło było Cię poznać. - nastolatka jako jedyna zachowała zimną krew. Widząc niezręczną sytuację, szybko zareagowała. Wyprowadziła mnie z księgarni. Dan stał i się nie odzywał. Patrzył jak odchodzimy. Za chwilę podeszła do niego Alice.
- To była ta Alex? - zapytała.
- Co? Tak...ale skąd wiesz? - zapytał.
- Podeszła po autograf. Wspomniała o swoim śnie... skojarzyłam fakty. Połączyłam z historią którą mi kiedyś opowiedziałeś. - Alice przytuliła się ramienia Dana.
- Tak to ona i jej córka, ma osiemnaście lat. Dokładnie tyle czasu minęło odkąd widziałem się z nią ostatni raz. Dziwne nie? - Dan zapytał swoją przyjaciółkę.
- Eh... Ja już skończyłam. Chodź idioto, zabieram Cię na kawę, albo na wino... jak wolisz. Możesz mi się znów wyżalić. W końcu od czego ma się przyjaciół. - Alice westchnęła. Znów czekała ja noc z nieogarniętym Danem i wysłuchiwaniem jego żali.
- Tak myślałam. - minęła przyjaciela, trącając go w ramię.

- Mamo, co to było? - zapytała Maya.
- Co było? - odbiłam piłeczkę
- Tylko mi nie mów, że spotkałaś go przypadkiem, bo nie uwierzę. - Maya była na mnie wściekła.
- No tak było. Weszłam, kupić książkę i go spotkałam. Gdybym go zobaczyła wcześniej to bym tam nawet nie zajrzała. Skąd mogłam wiedzieć, że on tam będzie. Przecież to Ty chciałaś tu przyjechać. - próbowałam się tłumaczyć przed własną córką.
- No dobra. - Maya przewróciła oczami. - Mamo... kochasz go? Kochasz go... widzę to teraz wyraźnie. - znałyśmy się z córką jak łyse konie.
- Nie skąd! - szłam w zaparte.
- Dobra... porozmawiamy w domu! Dawaj kluczyki. Ja prowadzę. - Maya była stanowcza a ja czułam się jak skarcona nastolatka. Nie tak chyba miały wyglądać nasze role? To ja miałam ją pouczać a nie ona mnie. Najwyraźniej moja córka, była rozsądniejsza niż... a może po prostu jeszcze nigdy nie zakochała się tak na serio.


Aaaaaaaaaaaaaa!
Przyszłość, przyszłość...
Ciekawe jak sobie ją wyobrażaliście? 

Aluś, moja droga,
mam nadzieję, że Ci się podobało.
Starałam się oddać Alice taką jaka jest/była.
Aż się boję Twojej reakcji ale wiedz, że Cie kocham :*



wtorek, 24 marca 2015

19. rozdział

XIX

     Dłuższą chwilę staliśmy w drzwiach na dachu, które powadziły do zejścia na niższe piętra. Dan patrzył na mnie i albo nie mógł wydusić z siebie słowa, albo nie wiedział co powiedzieć, albo po prostu nie chciał nic mówić? Wolnym krokiem, minęłam go, lekko ocierając się o jego rękę. Nie, nie zrobiłam tego celowo. To był czysty przypadek. Staliśmy blisko siebie i tak wyszło. Ale on od razu zareagował. Jakbym go wyrwała z jakiegoś marazmu. Oboje czuliśmy lekkie napięcie, lekki dyskomfort. Coś w rodzaju tego głupiego uczucia kiedy dwoje kochających się osób pokłóci się i nie wie jak zacząć od nowa. Ale przecież my się nie pokłóciliśmy. Tak naprawdę nawet się nie kochaliśmy... to znaczy nie wiem czy można nazwać kochaniem kogoś, kogo się prawie wcale nie zna? Przed moim wypadkiem widzieliśmy się kilka razy i raz całowaliśmy. Ale czy to wystarczy na miłość? To że mój mózg spłatał mi figla w postaci "ciągu dalszego naszej znajomości" to nie znaczy że się zakochałam? Bo nie znaczy prawda? Właściwie przyszłam do Dana dlatego, że chciałam się dowiedzieć jakie o tym wszystkim zdanie, co o mnie myśli i co dalej? Co dalej, bo przecież ja wyjeżdżam z Tomem, a on zostaje. 
Podeszłam do skraju dachu i oparłam dłonie o murek. Słońce już powoli zachodziło. 
- Co by było gdybym nagle zniknęła?  - zapytałam wychylając się przez murek.
Wcale nie oczekiwałam odpowiedzi. Skręciłam lekko głowę w lewą stronę nasłuchując szurającego kroku. Dan podszedł i stanął obok mnie. Oparł się tyłem o murek, złożył ręce na krzyż i nie patrzył na piękny zachód słońca tylko w stronę drzwi.
- Nie wiem? Myślę, że byłaby wielka szkoda. - odpowiedział wokalista. - Ludzie tak po prostu nie znikają.
- Ale ja bym chciała. - powiedziałam.
- Dlaczego? - zapytał.
- Tak po prostu... - wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam za bardzo dlaczego chciałam zniknąć. Może chciałam uciec od tego wszystkiego? 
- Czy moje zniknięcie byłoby dobrym pretekstem jako ucieczka od tego wszystkiego co się wydarzyło? - zapytałam ponownie.
- Myślę, że tak. - odpowiedział bez zastanowienia spuszczając głowę w dół i kopiąc jakiś mały bogu winny kamyczek. 
- Nie byłbyś na mnie zły? - sama nie wiem skąd się u mnie wzięły te pytania?
- Nie. Pewnie zrobiłbym to samo na Twoim miejscu. Jestem tchórzem, zamknąłbym się w sobie i nie wyszedł do ludzi. - Dan zsunął się na ziemię i usiadł opierając się o murek. Spojrzałam na niego pytająco ale widziałam tylko jego bujną czuprynę. 
- Czyli, że nazywasz mnie tchórzem? - spytałam lekko poirytowana.
- Nie, wcale tak nie mówię.odpowiedział nerwowo przeczesując włosy.
- Tak właśnie to zabrzmiało. - odpowiedziałam kucając na przeciwko niego. Podkuliłam kolana do klatki piersiowej, oparłam o nie brodę i zaczęłam się bawić jakimś przypadkowym kawałkiem szkła. Miało kolor zielony i ładnie przez nie było widać zachodzące słońce. Zmarszczyłam brwi i przyłożyłam szkiełko do prawego oka a lewe zamknęłam. Zaśmiałam się pod nosem widząc śmieszny krajobraz koloru zielonego.
- Ty tego nie zrobisz, więc nie jesteś tchórzem. Ja bym zrobił, więc jestem. - Dan wyrwał mnie z zabawy ze szkiełkiem swoim podsumowaniem.
- Skąd ta pewność? - zapytałam bawiąc się kawałkiem niebezpiecznego przedmiotu w dłoniach.
- Tak po prostu... - delikatnie wyjął mi z dłoni zielone cudeńko i wyrzucił za siebie.
- Taaa - zaśmiałam się - Widzę, że tylko mnie rozumiesz. Czemu mnie to nie dziwi?
- Nie wiem... może po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni? - stwierdził po czym zaczął się śmiać z samego siebie. - Nie sorry, to było głupie...
- Dlaczego? Może właśnie tak miało być? - wcale nie było mi do śmiechu. 
- Nie wiem, tak jakoś, powiedziałem to co pomyślałem. A przecież Ty masz Toma.mina mu spoważniała.
- To dobrze, że mówisz to co myślisz. To dobra cecha. Nie wielu ludzi ją ma. - uśmiechnęłam się do chłopaka.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
- Czuję jakbym Cię znała od dawna. To znaczy, wiem, że to przez ten mój dziwny jawo-sen, życio-sen? Nie wiem jak to nazwać? - zaczęłam.
- Kiedy przychodziłem do Ciebie do szpitala, wszyscy mi mówili, żebym dał sobie spokój. Że po co się w to pcham? Wyrzucany drzwiami właziłem oknem. Oczywiście w przenośni. - zaśmiał się niebieskooki. - Gdyby nie moja przyjaciółka Lucy, która jest w tym szpitalu pielęgniarką i kilka osób które poznałem z czasów kiedy tam pracowałem, pewnie już bym Cię nigdy nie zobaczył... ale może dzięki temu nie miałabyś tego jawo-snu? Czuję się winny tego co wydarzyło się w Twojej głowie. Nie potrzebnie tam przychodziłem... - wokalista, wstał, otrzepał spodnie i założył dłonie na karku. Wyciągnął się w stronę słońca i westchnął. Patrzyłam na niego z dołu. Obserwowałam każdy jego krok, ruch i słowo wydobywające się z jego ust i porównywałam z moim snem. Moją uwagę przyciągnęły jego czarne bokserki Calvina Kleina wystające ponad opuszczone spodnie. Odruchowo przygryzłam dolną wargę. Niestety Dan to zauważył kiedy się odwrócił. Ale uśmiechnął się lekko i zaproponował abyśmy zeszli do jego mieszkania, bo robi się chłodno. Nie protestowałam. W jednej chwili faktycznie poczułam chłód. 
Schodziliśmy stromymi schodami, które prowadziły do windy. Wsiedliśmy do niej nie zamieniając ze sobą ani słowa. Zjechaliśmy na 6 piętro. Dan szedł przodem a ja dreptałam za nim. Nigdy nie byłam w jego mieszkaniu. Z reszta z tego co się zdążyłam dowiedzieć to było jego nowe własne mieszkanie które kupił za pierwsze poważnie zarobione pieniądze. 
- Proszę. Panie przodem. - Smith przepuścił mnie pierwszą.
Stanęłam w przedpokoju, którego właściwie nie było, bo od razu wchodziło się do salonu połączonego z kuchnią i z wielkim oknem. Dwupoziomowe mieszkanie wokalisty robiło wrażenie. Między salonem a kuchnia były schody, które jak się domyśliłam prowadziły do sypialni. Tej części nie miałam zamiaru zwiedzać. Na samą myśl dostawałam wypieków na twarzy.
- Kawy, herbaty? Może coś mocniejszego? - zapytał Smith krzątając się po kuchni.
- Zdecydowanie coś mocniejszego. - powiedziałam cichutko pod nosem rozglądając się po mieszkaniu Dana z zaciekawieniem. - Może być woda  z cytryną, ale jak nie masz cytryny to może być sama woda. - krzyknęłam do chłopaka.
Za kilka sekund Dan stał przed mną ze szklaną wody z plasterkiem cytryny. 
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do Dana, chowając nos w szklance. - Ładne mieszkanie.
- Dzięki, właściwie to siostra pomagała mi je urządzić. Nie znam się na tym kompletnie. Wystarczyłby mi materac, keyboard i laptop. - zaśmiał się muzyk.
- No tak... - odpowiedziałam siadając na sofie.
W tym czasie Smith podszedł do komody na której stała wieża i włączył jakąś muzykę. Cichutko aby nie zakłócała naszych rozmów.
- To co dalej? - chłopak usiadł obok mnie.
- Nie wiem? To znaczy wiem... - wyłożyłam się wygodnie na sofie. Jakoś wcale się przy nim nie krępowałam. 
- No to mów, chce posłuchać. - on tak samo wyłożył się wygodnie na sofie a nogi oparł o stolik. 
- Wyjeżdżamy za dwa dni. Wracamy do Polski. - zaczęłam.
- Za dwa dni?  Myślałem że później. - zdziwił się Dan.
- Tak. Jak wrócimy, zastanowię się czy chce dalej pracować w biurze. Mam dużo spraw do przemyślenia. - nie chciałam mu mówić jakie mam plany, bo sama nie wiedziałam co mnie czeka i czego ja tak w ogóle chcę?
- Nie chcesz pracować w biurze? - zapytał.
- Nie.
- A co chcesz robić? 
- Chcę... nie to głupie... - przerwałam.
- No mów jak zaczęłaś! - Dan podniósł się i spojrzał na mnie pytającymi oczami.
Boże jakie one były wielkie i jak na mnie patrzyły... nie mogłam się skupić.
- Chcę fotografować... - schowałam głowę za poduszkę i zaczęłam się śmiać z samej siebie. Próbowałam coś powiedzieć, wciskając twarz w poduchę ale oprócz dziwnych dźwięków nic konkretnego się ze mnie nie wydobyło.
- Widzisz Twój mózg wie co dla Ciebie dobre. Widocznie tak miało być. Śniłaś o tym, że rzuciłaś pracę i zaczęłaś robić zdjęcia. Więc rób to! - Dan był tak podekscytowany jakby to on wpadł na ten genialny pomysł. I zabrał mi poduszkę.
- Nie... przecież to durny pomysł.- powiedziałam
- Głupia! To świetny pomysł! - uderzył mnie poduszką. - Idź w tym kierunku. Chcę za rok usłyszeć o słynnej fotografce Aleksandrze z Polski i móc powiedzieć "Ja ją znam!" - serio jego teorie były bardzo optymistyczne. A przecież  to do niego nie podobne. To urodzony pesymista!
- Idąc tym tokiem, powinnam zrobić wszystko jak w moim jawo-śnie? - zapytałam.
- Ja... chciałbym abyś była szczęśliwa. Rób to co Ci podpowiada serce. Albo rozum... nie wiem. Nigdy nie byłem dobry w dawaniu rad. - trochę się zakłopotał i tym razem to on zakrył się poduszką.
Nie powiem, że nie przeszło mi to przez myśl. Skłamałabym, mówiąc, że nic nie czuję do tego chłopaka w brudnych trampkach leżącego obok mnie. Oszukałabym siebie wmawiając sobie, że nie pociąga mnie jego głos i że nie tonę w jego oczach. Że nie lubię kiedy się śmieje i kiedy śpiewa. Że nie jest idealny. No może nie jest, ale nikt nie jest. I na dodatek ma to "coś" co mnie przyciąga. 
Nasze dłonie są tak blisko...
Stop.
- Przepraszam Cię, ale muszę już iść. Przyszłam się pożegnać tak naprawdę. Fajnie, że Cię poznałam, może kiedyś się jeszcze spotkamy. Przepraszam za wszystko za co powinnam a o tym nie wiem. - wstałam szybko z sofy zanim wydarzy się coś czego będę żałować.
- Ale... - wokalista był trochę zdezorientowany.
Nagle dotarło do mnie, że z głośników zaczęła lecieć piosenka którą uwielbiam... albo uwielbiałam do czasu... "Say you love me" Jessie Ware.
Słowa tak idealnie pasowały na ta chwilę. Po prostu zbyt idealnie!
- Nie możesz tak po prostu odejść! - Dan stanął na wprost mnie. - I co? Pożegnasz się i wyjedziesz jak gdyby nigdy nic? - patrzył na mnie z góry a ja czułam się taka malutka.
- A co mam zrobić? Dan? Powiedz mi co mam zrobić? - zapytałam
- Nie wiem? Ale "może się kiedyś jeszcze spotkamy?" tylko tyle? - Smith wciąż pytał.
- Ale czego Ty ode mnie oczekujesz? Że rzucę wszystko i zostanę tu? Z Tobą? - tak byłoby najlepiej, ale wiedziałam, że tak się nie da.
Wokalista tylko wzruszył ramionami i odwrócił się  plecami do mnie.
- Dan... obudź się, bo widzę, że teraz to Ty śnisz. - to było chamskie z mojej strony, a piosenka która leciała w tle nie pomagała. - Proszę Cie nie utrudniaj mi tego. I tak jest mi ciężko. Nie zawsze jest tak jakbyśmy tego chcieli. Nie zawsze możesz... - w tym momencie już nie zdążyłam dokończyć mojej sentencji życiowej bo Dan wepchał mi swój język do gardła. Jego ciepłe usta otuliły moje. Jego dłonie mocno zaciskały się na mojej żuchwie, tak jakby już nigdy nie chciały jej wypuścić. Ten pocałunek był inny niż się spodziewałam, niż był w moim śnie. Poza tym, że był prawdziwy, był chyba jednym z tych najdelikatniejszych a zarazem stanowczych pocałunków jakimi kiedykolwiek ktoś mnie poczęstował. 
Kiedy już dał mi zaczerpnąć powietrza, zdążyłam tylko szepnąć pytająco "Dan?" bo nie miałam siły na nic innego ale Dan delikatnie przyłożył palec do moich ust i szepnął tylko "Ciiii" a jego wielkie niebieskie oczy znów zbliżały się do mojej twarzy. 
Nie pozwolił mi nic więcej powiedzieć, bo znów mnie pocałował. 


Huhuhu.
Całujemy się! 
Co dalej?